Moja historia, cz. 3
Moja historia
Część 3
Cześć ludziska! Przepraszam, że tyle czasu zajęło mi, napisanie kolejnej części mojej historii. Przyznam się szczerze, że i z czasem było krucho, i z weną... Ale nic, jedziemy dalej! Skończyłam, na poznaniu przeze mnie mojej całej nowej rodzinki i pierwszej przespanej i spokojnej nocy u boku mojego nowego pancia. Następnego dnia pierwszy raz odwiedziłam weterynarza... Dziś gościa unikam, jak mogę. Wtedy wydawał się taki miły i życzliwy. Częstował smakołykami, głaskał. Coś mi podpadło, gdy wziął taką strzykawkę z igłą i dziabnął mnie w zadek. Nie poczułam tego za bardzo, ale nie było to przyjemne... Teraz już wiem, co się święci, gdy go czuję z daleka moim nosem. Oznacza to, że zaraz będzie jakieś pik pik! Wrrrrrr...bleh! Ale wtedy, z tego co słyszałam, mnie odrobaczono i zaszczepiono, więc to chyba dobrze. Po tej wizycie moi Państwo zaczęli pakować walizki. Nie wiedziałem wtedy, co to oznacza. Czy oni gdzieś jadą? A co ze mną? Dopiero ich poznałam, dopiero im zaufałam, co się dzieje? Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Zapakowali walizki i...mnie do auta! Następnie ruszyliśmy w drogę. Nie byłam pewna, bo nie wiedziałam dokąd się udajemy. Po drodze zrobiliśmy w lesie przystanek na siku. Nie wiem dlaczego, ale obudziły się we mnie jakieś złe emocje. Zaczęłam się stresować, denerwować, piszczeć. Bałam się chyba, że mnie tak zostawią...już to przeżyłam! Ja nie chcę...! I wtedy pancia mnie przytuliła i pogłaskała. Zrobiło mi się tak przyjemnie i popłynęła żółta woda... Ach, jakie przyjemne uczucie. Po załatwieniu tej sprawy, poszliśmy z powrotem do autka i w drogę! Po jakimś czasie dotarliśmy do jakiegoś mieszkania, które okazało się moim nowym, obecnym i jedynym domkiem. Teraz czuję się tu szczęśliwa, kochana i wiem, że daję mojej rodzinie dużo uśmiechu i radości. Widzę to po nich. Pierwsze dni po przyjeździe były dość dziwne, jednocześnie ekscytujące, ze względu na to, że poznawałam i przyswajałam sobie nowe rzeczy. Bardzo długo uczyłam się jeść kulturalnie, a nie połykać jedzenie z prędkością światła. Moi opiekunowie mówili, że musiałam dłuższy czas nie jeść, bo w ten sposób zachowuje się przy jedzeniu tylko pies, który głodował i walczył o każdy kęs pokarmu. Dziś się nie boję, że zabraknie mi jedzonka.
Mijały kolejne dni, czułam się rewelacyjnie. Jedzonko, głaskanie, wspólne spanko, nauka, tylko coś często czułam, że muszę wyjść na trawkę. Ciągle chciało mi się siusiu! To było nie do wytrzymania. Co godzinę męczyłam moich państwa, że muszę wyjść. Wiedzieli, że coś nie jest w porządku. Tym bardziej, że parę razy zdarzyło mi się nawet zmoczyć kanapę... Nie byli źli, ale znowu zabrali mnie do tego weterynarza. Wtedy jeszcze go lubiłam. Okazało się, że mam chory pęcherz. Długo, by opowiadać, bo infekcja i leczenie ciągnęło się trzy miesiące. Aż doszło do tego, że miałam robioną punkcję pęcherza...To był ten moment, w którym przestałam lubić weta. Przewrócono mnie na plecy i trzymano za łapy. Nie mogłam się ruszyć. Czułam się, jak prosiak przygotowywany na rzeź. Potem zobaczyłam weterynarza z taką dużą strzykawką i długą igłą! Kilka razy wbijał mi się w brzuszek. Boże, jak ja wyłam, jakie to było okropne uczucie. W końcu wkuł się tam, gdzie chciał i pobrał mi z pęcherza próbkę moczu. Widziałam w oczach państwa zatroskanie i bojaźń o mnie. Czułam, że nie chcą mnie skrzywdzić, dlatego nie obraziłam się na nich, ale tego pana z igłą chętnie już nie odwiedzam. Najważniejsze, że teraz siusiam, tyle ile powinnam.
Często słyszałam, jak pancio z pancią rozmawiają o tym, że może zostałam porzucona właśnie przez to, że tak często siusiałam, a poprzedni właściciele myśleli, że już taka jestem i nie da się mnie wychować. Mimo wszystko przez dobry miesiąc moi nowi właściciele, szukali moich poprzednich opiekunów. Na szczęście nikt się nie zgłosił! Nie chciałabym tam wracać! Ale było mi trochę przykro, że nikt mnie nie szukał, nikt nie tęsknił. Teraz przynależę do stada i jestem szczęśliwa!
Następnie nastał czas na szkolenie. Zapisano mnie na 6-tygodniowy kurs dla piesków. Co tydzień razem jeździliśmy, żeby się uczyć i bawić wraz z grupą psów. Wydaje mi się, że była pilną uczennicą, ale bywały takie dni, że psociłam się i byłam nieokiełznana. Chciałam się bawić, a nie uczyć. Dziś wiem, że nauka to zabawa i zawsze wiąże się z czymś przyjemnym!
Mijały tygodnie i miesiące, ja rosłam, aż skończyłam rok. W tym czasie miałam różne przygody, m.in.: pierwszą gwiazdkę, pierwszy śnieg i mróz, skończyłam kurs, potem były kąpiele w jeziorze i błotnych bajorach, gonienie za sarną w lesie, gdzie zgubiłam się na chwilę, ale nauka się na coś przydała. Usłyszałam gwizdek mojej pani, tak jak na szkoleniu, i pobiegłam w jego stronę. Teraz, gdy tylko słyszę ten dźwięk od razu biegnę w jego kierunku. Były częste odwiedziny krejzola Bazyla, częste spacery, pierwsze sprzeczki z innymi psami. Zaczęłam poznawać świat. Dziś wiem, że codziennie czekają mnie nowe wyzwania. Cieszę się, że nie będę ich podejmować sama, że mam swoją rodzinę, swoje stado, któremu ufam. To tyle jeśli chodzi o moją historię. W tych trzech częściach opisałam przełomowy moment w moim życiu. Kolejne wpisy będą dotyczyły już spraw obecnych. Do zobaczenia Kochani! Dzięki, że to czytacie!
fot. by D.K.
fot. by D.K.
Komentarze
Prześlij komentarz